Wywoływanie duchów
Dziś zapraszam Czytelników na niedługi seans, na wywoływanie paru duchów z zaszłości, której mogło nie być. Tak się złożyło, że u schyłku roku pośród domiaru i nadmiaru premier ("nadrobić czas stracony", strasznie polskie hasło) pojawiło się parę premier, które właśnie ta nić łączy. Marek Okopiński - nowa, licząca się gwiazda na horyzoncie warszawskim - wystąpił z całym impetem jako administrator Teatru Rzeczypospolitej - cała seria naraz widowisk w Warszawie i poza Warszawą - natomiast powściągliwie, skromnie, wchodząc od oficyn, jako nowy dyrektor Teatru Dramatycznego. Na Małej Scenie - podbudówce Sceny Głównej - pokazał adaptację (Jacka Jaroszyka) sławnego ongiś "Ósmego dnia tygodnia" Marka Hłaski w reżyserii Marka Wilewskiego i scenografii Marcina Stajewskiego. Utwór sławny, ale właściwie z czego? Dla młodszych pokoleń Hłasko to przede wszystkim legenda i widmo. Wielkie opory i skandale wokół twórczości i przeżyć osobistych Hłaski sprzyjały jego legendzie, ale muszą podzielić losy innych legend tego rodzaju. Pozostaje twórczość, odarta z narośli. Podobnie, szybciej może niż myślimy, przebrzmi legenda innego, przedwcześnie zmarłego a równie jak Hłasko utalentowanego pisarza, Ireneusza Iredyńskiego. Smugi cienia szły przez życie ich obu. Umierając tragicznie na emigracji w RFN Hłasko miał za sobą kilka tekstów, które na pewno pozostaną w literaturze polskiej z "czasów nadziei i rozczarowań" jakby powiedział M.F. Rakowski. Pamiętam, jaki szok wywołał "Pierwszy krok w chmurach" - prawda, która przedarła się przez obowiązujący pokost sloganów i lakieru. Przyszedł błyskawiczny, w kraju i za granicą, rozgłos pisarza, jego sława, osława, uwielbianie i potępianie, gorączkowe, nie bez histerii, tworzenie idola, na ówczesny wzór Jamesa Deana. A potem przyszedł film Forda, ze scenariuszem Hłaski, właśnie ów "Ósmy dzień tygodnia". Wyrok był stanowczy. Pisarz zniknął na długo z horyzontów kraju... a gdy powrócił z kwarantanny, cóż się okazało? Ani zagrany szybko przez Teatr Polski w Warszawie montaż z paru opowiadań Hłaski, zatytułowany "Chamsin" (jesień 1981), ani prapremiera scenicznej adaptacji "Ósmego dnia tygodnia" (Teatr im. Jaracza w Olsztynie, wiosna 1984) nie stały się rewelacją; i stać się nią nie mogły. I nie tylko dlatego, że Hłasko nie był pisarzem scenicznym, adaptatorzy taki brak nieraz umieją wyrównać. Ale dlatego, że Hłasce daleko było do pionierskiej roli Witkacego. "Ósmy dzień tygodnia", ogołocony z elementów skandalu i nierozumnych szykan, okazał się tym, czym był zawsze: jednym z owych żywo i sprawnie napisanych opowiadań Hłaski, które ujmowały swym realizmem i zerwaniem z narzucanym punktem widzenia. To był sukces. Lecz czas szedł nieubłaganie naprzód. Nie mogę wróżyć Hłasce wielkiego renesansu. Niemniej jednak mogę go wróżyć nie istniejącemu "teatrowi Hłaski". Teatr Dramatyczny pokazał widowisko bardzo starannie przygotowane i zagrane, widać impas się kończy. Starzy znajomi - Maciej Damięcki, Jan Tesarz, Jerzy Janeczek i inni - zagrali z werwą i świeżym zapałem, a Olga Sawicka w naczelnej roli Agnieszki okazała się bardzo sympatycznym zjawiskiem i umiała uprawdopodobnić tę postać z dobrej obyczajowej sztuki. To wcale dobry początek dla zespołu, który dopiero teraz z trudem wraca do równowagi.